“BlueCo, przestańcie mordować Chelsea. Wynoście się z naszego klubu”, “Poszukiwani za zbrodnie przeciwko Chelsea”, “Nie jesteśmy Arsenalem. Wygrywajcie, albo sp**********e”, “Boehly, Wyss, Feliciano i Eghbali niszczycie nasz klub” – to tylko niektóre z haseł, które pojawiły się na transparentach kibiców Chelsea w trakcie protestu przed niedawnym meczem z Southampton.
Fani londyńskiego klubu są wściekli na amerykańskie konsorcjum, które w maju 2022 r. kupiło Chelsea od Romana Abramowicza. Za trwających 19 lat rządów rosyjskiego oligarchy, który musiał sprzedać klub po rozpoczęciu wojny w Ukrainie, Chelsea zdobyła aż 21 trofeów w tym dwukrotnie Ligę Mistrzów. Dziś na Stamford Bridge kwalifikacja do tej Ligi Mistrzów jest marzeniem. Tak samo jak trofea. Mimo że od momentu zmiany właścicielskiej Chelsea wydała aż 1,3 mld euro na transfery, to wielkie sukcesy – przynajmniej na razie – pozostają jedynie słodkim wspomnieniem.
“Od początku wyglądał na katastrofę”
Nowi właściciele rządy w Chelsea zaczęli od potężnej rewolucji. I w gabinetach, i w szatni. W ciągu roku kadra Chelsea została całkowicie wymieniona, a dotychczasowych liderów zastąpili głównie młodzi, perspektywiczni zawodnicy. Prezes klubu – Todd Boehly – od początku zapowiadał, że pozyskiwanie największych talentów z całego świata będzie nową polityką transferową Chelsea.
O ile w teorii brzmiało to obiecująco, o tyle w praktyce okazało się przekleństwem klubu. Nowym zawodnikom może i nie brakowało jakości, ale na pewno brakowało im niezbędnego doświadczenia i cech przywódczych. Jedynym liderem drużyny był 40-letni Thiago Silva, który opuścił Chelsea przed rozpoczęciem obecnego sezonu. W efekcie pierwszy sezon amerykańskich rządów drużyna zakończyła dopiero na 12. miejscu w Premier League, a poprzedni na 6. pozycji. Dla przyzwyczajonych do seryjnych sukcesów kibiców było to nie do zaakceptowania.
– Chelsea potrzebuje doświadczonych zawodników. Samym talentem niczego nie osiągną. Pomysł Boehly’ego od początku wyglądał na katastrofę – mówił niedawno były zawodnik londyńczyków Joe Cole. I nie jest on odosobniony w tej opinii, bo najmłodszą kadrę w Premier League (średnia wieku 23,9 lat) krytykują niemal wszyscy eksperci.
Krytyka spada też na samych zawodników, którzy uważani są za absurdalnie przepłaconych. Tylko Enzo Fernandez sprowadzony z Benfiki i Moises Caicedo z Brighton kosztowali Chelsea odpowiednio 121 i 116 mln euro. O ile oni na boisku jeszcze się bronią, o tyle drogie transfery Mychajło Mudryka (70 mln), Romeo Lavii (62 mln) czy Joao Felixa (52 mln) naprawdę trudno zrozumieć. A to tylko kilka nazwisk, bo w sumie w ciągu trzech lat Chelsea wydała na transfery 1,3 mld euro. Nikt w tym czasie nie wydał więcej, a efektów na razie brak.
Katastrofalna konstrukcja drużyny
Ale brak doświadczenia obecnej kadry to niejedyny problem Chelsea. Osobną kwestią jest to, jak została ona skonstruowana. Mimo że w Chelsea jest aż siedmiu bramkarzy na kontraktach (czterech w pierwszej drużynie, trzech na wypożyczeniach), to żadnego z nich nie można ocenić jako wystarczająco dobrego.
Podstawowy wybór Enzo Mareski – Robert Sanchez – za którego Chelsea zapłaciła Brighton ponad 20 mln euro, to jeden z najsłabszych bramkarzy w Premier League. Tylko w tym sezonie popełnił pięć błędów, przez które drużyna traciła gole, co jest najgorszym wynikiem w lidze. Ale to tylko statystyka. Praktyka, czyli niepewne interwencje i mniejsze błędy Sancheza niemal w każdym meczu to oddzielna historia. Mimo to rywalizacji z Hiszpanem nie może wygrać Filip Jorgensen, za którego przed tym sezonem Chelsea zapłaciła Villarrealowi 25 mln euro. Nadzieją pozostaje 19-letni Mike Penders, który kosztował klub 20 mln euro, a obecnie przebywa na wypożyczeniu w belgijskim Genku.
Ale bramkarze to tylko początek opowieści o problemach Chelsea. Od lat drużyna cierpi z powodu braku jakościowego napastnika, a dziś najlepszym zawodnikiem Chelsea na tej pozycji jest chimeryczny Nicolas Jackson. Chociaż Senegalczyk często irytuje nieskutecznością, to jego konkurenci i tak nie mogą się z nim równać jakością.
Oparta na skrzydłach gra drużyny Mareski cierpi też przez formę piłkarzy na tej pozycji. Najlepsi skrzydłowi Chelsea – Pedro Neto i Noni Madueke – ledwo przekroczyli dwucyfrową liczbę w klasyfikacji kanadyjskiej tego sezonu. Wypożyczony z Manchesteru United Jadon Sancho od dawna jest cieniem samego siebie, a Mudryk jest zawieszony za dopingową wpadkę.
W obronie po odejściu Silvy brakuje prawdziwego przywódcy. Maresca musi też drżeć o zdrowie najskuteczniejszego w tym roku w Chelsea lewego obrońcy Marca Cucurelli, któremu pion sportowy nie zapewnił konkurenta.
Zamieszanie z trenerami
Kolejna kwestia to trenerzy i ich wybory. Amerykańscy właściciele zastali w Chelsea Thomasa Tuchela, który przygotował drużynę do sezonu 2022/23, a pracę stracił już na początku września. Nową, wielką Chelsea budować miał Graham Potter, ale po tym jak wygrał niespełna 40 proc. meczów, wyleciał z roboty po niecałych siedmiu miesiącach.
Następca Anglika – Mauricio Pochettino – na stanowisku wytrzymał cały sezon. Mimo że spełnił cel, jakim był awans do europejskich pucharów, a na koniec wygrał sześć z dziewięciu meczów w Premier League, to i tak rozwiązano z nim kontrakt. Wcześniej Argentyńczyk nie dogadywał się z właścicielami klubu w kwestii filozofii budowania go, a kibice krytykowali personalne decyzje szkoleniowca.
Teraz obrywa się Maresce, który zaczął pracę latem zeszłego roku. Włoch, który do tego momentu pracował samodzielnie przez kilka miesięcy w Parmie i rok w Leicester, przekonał właścicieli Chelsea swoją filozofią i warsztatem. Dobrą reklamę Maresce zrobił też jego niedawny szef – Pep Guardiola, który wróżył Włochowi wielką karierę.
Drastyczny spadek formy
Jednak o ile początek pracy Mareski w Chelsea był zaskakująco dobry, o tyle druga część sezonu to spore rozczarowanie. W pierwszych miesiącach Włocha na Stamford Bridge drużyna grała i punktowała zdecydowanie powyżej oczekiwań. Entuzjazm wokół klubu wzrósł do tego stopnia, że niektórzy eksperci typowali Chelsea nawet do walki o mistrzostwo Anglii. Ale nie były to opinie nieuzasadnione, bo w pewnym momencie drużyna Mareski zajmowała nawet drugie miejsce w tabeli.
Włoch już wtedy irytował część kibiców, bo na konferencjach prasowych notorycznie powtarzał, że drużyna na taki sukces nie jest gotowa, a jej celem jest kwalifikacja do Ligi Mistrzów. Brak ambicji jest wytykany Maresce zwłaszcza teraz, gdy jego drużyna zdecydowanie obniżyła loty.
Dość powiedzieć, że w pierwszych 16 meczach Chelsea zdobyła 70,8 proc. możliwych punktów. W ostatnich 15 ta wartość spadła do zaledwie 42,2 proc., przez co drużyna Mareski zajmuje dziś 4. miejsce w tabeli Premier League i czeka ją trudna walka o awans do Ligi Mistrzów. Zwłaszcza że do końca sezonu Chelsea zagra jeszcze bardzo wymagające mecze z Liverpoolem, Newcastle United, Manchesterem United oraz Nottingham Forest. A w rywalizacji z topowymi przeciwnikami ekipa Mareski wypada naprawdę blado. Z dotychczasowych dziewięciu spotkań z przeciwnikami z top 7 ligi Chelsea wygrała tylko dwa.
Postawa w tych meczach i drastyczna obniżka formy zespołu to tylko część zarzutów wobec Mareski. Kibice mają też pretensje do Włocha za zbyt częste rotacje na środku obrony, wystawianie zawodników na niewłaściwych pozycjach i brak planu B, który uwolniłby potencjał drużyny w obliczu kryzysu Cole’a Palmera. Anglik, który jest najlepszym ofensywnym piłkarzem Chelsea, nie strzelił gola od 14 stycznia. Maresce oberwało się też przed meczem z Legią. W niedzielnym spotkaniu z Brentford Włoch posadził na ławce m.in. Palmera i Jacksona, a Chelsea kolejny raz straciła punkty i pozostaje jedyną drużyną bez ligowego zwycięstwa na wyjeździe w 2025 r. Wściekli fani zarzucali trenerowi, że w obliczu walki o awans do Ligi Mistrzów oszczędzał kluczowych piłkarzy przed mało istotnym dla nich meczem w Warszawie.
A trzeci sezon z rzędu bez Ligi Mistrzów byłby dla klubu wielkim ciosem ekonomicznym i wizerunkowym. Chociaż Chelsea chce równać do najlepszych i rywalizować z nimi, to na razie nie ma konkretnego pomysłu, jak to zrobić. Ostatnie lata na Stamford Bridge to jeden wielki chaos, do którego kibice nie mogą i nie chcą się przyzwyczaić. Jeśli w najbliższym czasie nic się nie zmieni, Boehly’ego i spółkę czeka trudna walka nie tylko z przeciwnikami.